sobota, 13 lipca 2013

Learn to smile more naturally [3/?]

Zostałem sam ze sobą. Nie pozostało mi nic innego, jak ogarnąć siebie i otaczający mnie nieład. Pierwsze, co zrobiłem, to zebranie ubrań rozrzuconych po całym domu i wrzucenie ich do pralki w celu ich odświeżenia. Ustawiłem tryb szybkiego prania, by móc powiesić je przed wyjściem. Zmieniłem pościel, starą przygotowując do oczyszczenia, co miałem zamiar zrobić zaraz po powrocie. Zasłałem łóżko, odsłoniłem rolety, chcąc wpuścić choć trochę światła do mojej ciemnicy, odkurzyłem i starłem kurze… moja sypialnia w końcu przestała przypominać ciemną norę. Później, skierowałem się do kuchni, gdzie wszystkie brudne naczynia zgarnąłem i wsadziłem do zmywarki. Wytarłem blat i umyłem podłogę. Ogółem- zrobiłem wszystko, co powinienem. Dość sprawnie sobie z tym poradziłem, choć wydaje mi się, że to z racji tego, że Ruki był u mnie dwa dni wcześniej i sprzątał. Wydawało mi się to dość dziwne, aczkolwiek nie miałem nic do gadania- Takanori jasno powiedział, że w syfie nie ma zamiaru pracować. Mnie także zagonił do pracy, choć nie szło mi to tak sprawnie jak jemu. Sam również wziął się za uprzątnięcie otaczającego nas nieporządku. Wracałem do tamtych chwil dość często- mimo że było to zaledwie paręnaście godzin temu. Ruki w ciemnogranatowym fartuszku prezentował się nad wyraz atrakcyjnie, przynajmniej dla mojej osoby. Nic dziwnego, sam go w to wcisnąłem.
Myślenie o tym momencie przerwał mi dźwięk dzwonka. Wytarłem dłonie w jakąś ścierkę i podszedłem do drzwi. Okazało się, że to sąsiadka z mieszkania obok przyszła poczęstować mnie ciastkami własnego wypieku. Wraz z Rukim często opiekowaliśmy się jej synem- w ten sposób chciała się najwyraźniej odwdzięczyć.
Polubiłem dzieciaka- pokazywaliśmy mu nasze piosenki, uczyliśmy chwytów… Chłopiec miał naprawdę do tego talent, którego nie mogliśmy zmarnować. Na dodatek musiałem stwierdzić jedno- Matsumoto zdecydowanie mógłby być matką moich potomków. Jego anielska cierpliwość i sposób, w jaki dogadywał się z chłopcem- to było coś niesamowitego. Ogółem, Ruki był świetną partią na żonę: doskonale gotował, utrzymywał porządek i miał rękę do dzieci. Tak, to ma sens.
Cicho podziękowałem za ciasteczka, zapraszając kobietę do środka. Ta wzbraniała się, jak tylko mogła, tłumacząc natłokiem obowiązków. Wymieniliśmy więc parę uprzejmości, a po jakimś czasie zamknąłem za nią drzwi. Odstawiłem ciasteczka na blat; w tym samym momencie pralka oznajmiła mi koniec swej pracy. Rozwiesiłem pranie, wyłączyłem zmywarkę, po drodze zgarniając kilka ciasteczek i ogromną ilość kluczy- do drzwi, samochodu i studio. Założyłem moja ukochaną skórzaną kurtkę, schowałem telefon i portfel, zamknąłem za sobą wszystkie zamki i zbiegłem na dół, do samochodu.
Miałem jeszcze sporo czasu do próby, wolałem jednak być już na miejscu przed wyznaczoną godziną. Po kilkunastu minutach znalazłem się przed studio. Przywitałem się z portierem, po czym wbiegłem na górę, po schodach, by znaleźć się przy drzwiach. Odkluczyłem je i wparowałem do środka. Niesiony chęcią czynu zacząłem rozkładać sprzęt, rozplątywać kable i wszystko podłączać po kolei. Do próby zostało około piętnastu minut, kiedy wszystko było już rozstawione, a ja siedziałem gdzieś w kącie wraz z mym basem, ćwicząc co trudniejsze fragmenty utworów. Dość szybko na sali pojawił się Kai, niezwykle zdziwiony faktem, że to akurat ja znalazłem się wcześniej w sali, ba!- rozłożyłem nawet sprzęt i, co dziwniejsze, ćwiczyłem, nie byłem, jak zazwyczaj, spóźniony i, na dodatek, nie pokazywałem z żaden sposób, by wczorajszy dzień w jakikolwiek sposób na mnie wpłynął. Ruki potrafił zadbać o człowieka.
Lider bez słowa przysiadł do perkusji. Zaczął poprawiać sprężynę przy werblu, ustawienie wszelakich bębnów i tak dalej. Po chwili zaczął grać jakiś mało skomplikowany rytm, z każdą chwilą modyfikując go tak, by był trudniejszy. Po jakimś czasie, zupełnie nieświadomie, dołączyłem się do gry, a dźwięki basu płynęły, porywając mnie dalej.
Pomiędzy nami, jak to zazwyczaj jest z sekcją rytmiczną w zespole, wytworzyła się specyficzna więź. Słowem- rozumieliśmy się doskonale i graliśmy równo, zgranie. To był jeden z plusów ćwiczenia ze sobą tak długo; byliśmy naprawdę zgrani.
Przymknąłem oczy, dając porwać się muzyce. Podobała mi się ta improwizacja. Mimo wszystko, brakowało nam czegoś w tej grze. Nie tyle towarzyszenia gitary, co porządnego darcia mordy. W pewnym momencie, jak na jakiś znak, przerwaliśmy grę.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła, zauważając Rukiego, który stał w drzwiach, wpatrując się w nas z zamyśleniem. Nie miałem pojęcia, jak długo tu stał i ile usłyszał.
-Wiecie, to jest dobra myśl. Zrobimy po prostu solo dla basu i perkusji. Coś świeżego się przyda- powiedział, nadal przymrużając oczy w zadumie.
-Naprawdę dobrze wam szło, ale czegoś chyba brakuje…-zamyślił się na dłuższą chwilę. Przez kilka minut stał, rozmyślając, a my nie śmieliśmy mu przerywać.
 Reita...- Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdyzwrócił się do mnie- w sumie, potrafisz się wydrzeć. Jeżeli odpowiednio się to wymyśli, to będziesz miał okazję trochę sobie powrzeszczeć na scenie. To będzie świetne- dokończył z uśmiechem.
Na gitarzystów pewnie i tak mielibyśmy czekać ze dwie godziny, więc zaczęliśmy pracować na naszym nowym „tworem”. Szło nam naprawdę dobrze; graliśmy, konsultując się, dodając coś do pierwotnej wersji, by sprawdzić, jakby to brzmiało po zmodyfikowaniu, a Ruki co chwila rzucał nowymi propozycjami do nowych fragmentów. Praca nad utworem szła nam zadziwiająco gładko, choć nie trwała, wbrew pozorom, krótko, ale sprawiała nam naprawdę wiele przyjemności.
Po nieco ponad godzinie, zainteresowaliśmy się losem naszych kochanych gitar. W tym celu, Yutaka wybrał numer do Uruhy- on zawsze odbierał, poza tym, wiedzieliśmy, że gitarzyści będą na pewno razem leczyć kaca, gdyż, jak to wyjaśnił Ruki, nie chciało mu się płacić aż tyle za podróż przez pół miasta, by odwieźć Aoia, który przecież miałby później problem z dojazdem, z racji, że jego samochód wciąż tkwił przed studio. Wylądował on więc u Uru.
Telefon odebrał zaspany Aoi, pytając, co jest grane. Na zimne słowa Kaia, że próba trwa już ponad siedemdziesiąt minut, oświadczył jedynie, że w tym momencie to on umiera i nie jest zainteresowany.
Ruki, uśmiechając się lekko, zaproponował, że odwiedzi ich i wyciągnie. Nie czekając na naszą zgodę, kaszląc cicho, wybiegł z sali. Przez ciszę, jaka zapadła między mną a Kaiem, przebijały się jedynie cichnące odgłosy kroków po schodach.
Po kilkunastu minutach, uśmiechając się nad wyraz mściwo, wokalista wprowadził dwóch ledwie żywych gitarzystów. Machnął niedbale ręką w ich kierunku.
-Za kilka minut powinni być jak nowi- powiedział.- Dajcie mi tylko wolną rękę.- Znów nie pozwolił nam dojść do słowa, zaczynając krzątać się po całym studio. Przyniósł opakowanie tabletek i colę do popicia, podał im to pięknie przyszykowane, to jest, listek tabletek i dwie zapełnione szklanki.
W międzyczasie wstawił wodę na kawę, wcześniej pytając wszystkich o chęć na nią. Ja na kawę oczywiście zawsze chętny, Kai rzadko kiedy się wzbraniał, Aoi i Uru niewiele mieli do powiedzenia, a Ruki sam w sobie nałogowo pił kawę.
Gdy woda zagotowała się, Takanori odczekał chwilę i wlał gorącą wodę do pięciu kubków. Cudowny aromat rozszedł się po całym pomieszczeniu, ożywiając nas wszystkich.
Po chwili wszyscy siedzieliśmy, trzymając w dłoniach kubki z aromatycznym brązowym płynem, który spokojnie zaczęliśmy pić.
Kilka minut później, kiedy kofeina i leki zaczęły działać, mogliśmy w końcu wziąć się do pracy.
Pokazaliśmy chłopakom kawałek naszego „solo”. Mimo iż nadal byli z lekka nieprzytomni, powiedzieli, że jest to zdecydowanie dobry materiał. Podbudowani, zaczęliśmy ćwiczyć, najpierw spokojniejsze piosenki, by nasze, skacowane jeszcze głowy, nie cierpiały katuszy. Nie tyle, że nasz muzyka była aż tak zła- po prostu była głośna.
Na próbie zeszło nam nawet nie półtorej godziny- Kai był litościwy, bo sam także cierpiał, poza tym, Ruki poinformował nas, że teraz musi iść do lekarza. Szybko porwał swoją skórzana kurtkę, zarzucając ją na ramiona podczas, jakże efektownego, wybiegnięcia z trzaśnięciem drzwiami. Oczywiście pożegnał się z nami.
Obserwowaliśmy go, jak zbiega po schodach na dworze i podchodzi do samochodu, wyjmując z przepastnej torby kluczyki. Szybko wsiadł do auta i zniknął nam z oczu.
Nie mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia w kwestii wokalu, jednak nic nie stało na przeszkodzie, byśmy jeszcze chwilę poćwiczyli instrumentale. W sumie, na przeszkodzie stała jedna, acz bardzo ważna kwestia- nasz kac. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma sensu już dłużej tu tkwić. Szybko złożyliśmy cały sprzęt, pracując w milczeniu; każdy z nas marzył jedynie o odpoczynku. Dość szybko wybyliśmy z sali. Uruha został odwieziony przez Aoia, choć nie zdziwiłoby mnie, gdyby ponownie razem „leczyli kaca”. Nasz lider wybiegł z budynku, mamrocząc coś pod nosem o ważnej rozmowie telefonicznej…zostałem sam ze sobą. Znowu. Niewiele myśląc, zgarnąłem wszystkie swoje rzeczy i szybko wsiadłem do samochodu. Chciałem jedynie wrócić do domu.
***
Z westchnieniem ulgi otworzyłem drzwi do mieszkania. Wchodząc, rzuciłem kluczami gdzieś w okolice stolika…chyba. Odwiesiłem kurtkę i zacząłem się po prostu rozbierać.
Po chwili stałem już w łazience, dokładniej- pod prysznicem, wanną wzgardziłem. Letnie strumienie wody spływały po moim ciele, rozluźniając wszelkie napięte mięśnie. Zrelaksowałem się podczas tej szybkiej kąpieli. Dokładnie wytarłem całe ciało i narzuciłem na siebie prowizoryczną piżamę w postaci bokserek. Szybko znalazłem się w łóżku, chcąc po prostu zasnąć. Nie walczyłem nawet ze zmęczeniem, po prostu zasnąłem.
***
Obudziło mnie delikatne potrząsanie za ramię. Wciąż lekko zaspany, uniosłem głowę, by zobaczyć osobę, która wyrwała mnie z mojego pięknego snu.
Moje brwi zawędrowały w górę, kiedy zobaczyłem Rukiego. Stał, lekko skulony, patrząc na mnie ciemnymi oczyma spod blond grzywki.
-Hm…Mogę spać u ciebie?- zapytał niepewnie. Rozczulił mnie, mówiąc krótko, więc jedyne, co zrobiłem, to odchylenie kołdry w zapraszającym geście. Takanori skwapliwie skorzystał z zaproszenia, ładując się pod moją wygrzaną kołdrę.
Nie musiałem pytać go, jak tu się znalazł, jakim cudem wszedł do środka- sam dawno temu dałem mu klucze.
Niewiele myśląc, objąłem go ramieniem, przyciągając do siebie. Wtulił się we mnie delikatnie, wyraźnie się rozluźniając. Oparł swoją głowę o mój bark, wzdychając cicho.
-Dziękuję- szepnął w pewnym momencie.- Dobranoc- dodał chwilę później.
Przymknąłem oczy, napawając się jego bliskością. Wsłuchiwałem się w jego oddech i pozwoliłem sobie na sen, dopiero kiedy jego oddech stał się powolny i unormowany.
Odpłynęliśmy wszyscy, we trójkę. Ja, Ruki i Morfeusz.