sobota, 13 lipca 2013

Learn to smile more naturally [3/?]

Zostałem sam ze sobą. Nie pozostało mi nic innego, jak ogarnąć siebie i otaczający mnie nieład. Pierwsze, co zrobiłem, to zebranie ubrań rozrzuconych po całym domu i wrzucenie ich do pralki w celu ich odświeżenia. Ustawiłem tryb szybkiego prania, by móc powiesić je przed wyjściem. Zmieniłem pościel, starą przygotowując do oczyszczenia, co miałem zamiar zrobić zaraz po powrocie. Zasłałem łóżko, odsłoniłem rolety, chcąc wpuścić choć trochę światła do mojej ciemnicy, odkurzyłem i starłem kurze… moja sypialnia w końcu przestała przypominać ciemną norę. Później, skierowałem się do kuchni, gdzie wszystkie brudne naczynia zgarnąłem i wsadziłem do zmywarki. Wytarłem blat i umyłem podłogę. Ogółem- zrobiłem wszystko, co powinienem. Dość sprawnie sobie z tym poradziłem, choć wydaje mi się, że to z racji tego, że Ruki był u mnie dwa dni wcześniej i sprzątał. Wydawało mi się to dość dziwne, aczkolwiek nie miałem nic do gadania- Takanori jasno powiedział, że w syfie nie ma zamiaru pracować. Mnie także zagonił do pracy, choć nie szło mi to tak sprawnie jak jemu. Sam również wziął się za uprzątnięcie otaczającego nas nieporządku. Wracałem do tamtych chwil dość często- mimo że było to zaledwie paręnaście godzin temu. Ruki w ciemnogranatowym fartuszku prezentował się nad wyraz atrakcyjnie, przynajmniej dla mojej osoby. Nic dziwnego, sam go w to wcisnąłem.
Myślenie o tym momencie przerwał mi dźwięk dzwonka. Wytarłem dłonie w jakąś ścierkę i podszedłem do drzwi. Okazało się, że to sąsiadka z mieszkania obok przyszła poczęstować mnie ciastkami własnego wypieku. Wraz z Rukim często opiekowaliśmy się jej synem- w ten sposób chciała się najwyraźniej odwdzięczyć.
Polubiłem dzieciaka- pokazywaliśmy mu nasze piosenki, uczyliśmy chwytów… Chłopiec miał naprawdę do tego talent, którego nie mogliśmy zmarnować. Na dodatek musiałem stwierdzić jedno- Matsumoto zdecydowanie mógłby być matką moich potomków. Jego anielska cierpliwość i sposób, w jaki dogadywał się z chłopcem- to było coś niesamowitego. Ogółem, Ruki był świetną partią na żonę: doskonale gotował, utrzymywał porządek i miał rękę do dzieci. Tak, to ma sens.
Cicho podziękowałem za ciasteczka, zapraszając kobietę do środka. Ta wzbraniała się, jak tylko mogła, tłumacząc natłokiem obowiązków. Wymieniliśmy więc parę uprzejmości, a po jakimś czasie zamknąłem za nią drzwi. Odstawiłem ciasteczka na blat; w tym samym momencie pralka oznajmiła mi koniec swej pracy. Rozwiesiłem pranie, wyłączyłem zmywarkę, po drodze zgarniając kilka ciasteczek i ogromną ilość kluczy- do drzwi, samochodu i studio. Założyłem moja ukochaną skórzaną kurtkę, schowałem telefon i portfel, zamknąłem za sobą wszystkie zamki i zbiegłem na dół, do samochodu.
Miałem jeszcze sporo czasu do próby, wolałem jednak być już na miejscu przed wyznaczoną godziną. Po kilkunastu minutach znalazłem się przed studio. Przywitałem się z portierem, po czym wbiegłem na górę, po schodach, by znaleźć się przy drzwiach. Odkluczyłem je i wparowałem do środka. Niesiony chęcią czynu zacząłem rozkładać sprzęt, rozplątywać kable i wszystko podłączać po kolei. Do próby zostało około piętnastu minut, kiedy wszystko było już rozstawione, a ja siedziałem gdzieś w kącie wraz z mym basem, ćwicząc co trudniejsze fragmenty utworów. Dość szybko na sali pojawił się Kai, niezwykle zdziwiony faktem, że to akurat ja znalazłem się wcześniej w sali, ba!- rozłożyłem nawet sprzęt i, co dziwniejsze, ćwiczyłem, nie byłem, jak zazwyczaj, spóźniony i, na dodatek, nie pokazywałem z żaden sposób, by wczorajszy dzień w jakikolwiek sposób na mnie wpłynął. Ruki potrafił zadbać o człowieka.
Lider bez słowa przysiadł do perkusji. Zaczął poprawiać sprężynę przy werblu, ustawienie wszelakich bębnów i tak dalej. Po chwili zaczął grać jakiś mało skomplikowany rytm, z każdą chwilą modyfikując go tak, by był trudniejszy. Po jakimś czasie, zupełnie nieświadomie, dołączyłem się do gry, a dźwięki basu płynęły, porywając mnie dalej.
Pomiędzy nami, jak to zazwyczaj jest z sekcją rytmiczną w zespole, wytworzyła się specyficzna więź. Słowem- rozumieliśmy się doskonale i graliśmy równo, zgranie. To był jeden z plusów ćwiczenia ze sobą tak długo; byliśmy naprawdę zgrani.
Przymknąłem oczy, dając porwać się muzyce. Podobała mi się ta improwizacja. Mimo wszystko, brakowało nam czegoś w tej grze. Nie tyle towarzyszenia gitary, co porządnego darcia mordy. W pewnym momencie, jak na jakiś znak, przerwaliśmy grę.
Otworzyłem oczy i rozejrzałem się dookoła, zauważając Rukiego, który stał w drzwiach, wpatrując się w nas z zamyśleniem. Nie miałem pojęcia, jak długo tu stał i ile usłyszał.
-Wiecie, to jest dobra myśl. Zrobimy po prostu solo dla basu i perkusji. Coś świeżego się przyda- powiedział, nadal przymrużając oczy w zadumie.
-Naprawdę dobrze wam szło, ale czegoś chyba brakuje…-zamyślił się na dłuższą chwilę. Przez kilka minut stał, rozmyślając, a my nie śmieliśmy mu przerywać.
 Reita...- Uśmiech pojawił się na jego twarzy, gdyzwrócił się do mnie- w sumie, potrafisz się wydrzeć. Jeżeli odpowiednio się to wymyśli, to będziesz miał okazję trochę sobie powrzeszczeć na scenie. To będzie świetne- dokończył z uśmiechem.
Na gitarzystów pewnie i tak mielibyśmy czekać ze dwie godziny, więc zaczęliśmy pracować na naszym nowym „tworem”. Szło nam naprawdę dobrze; graliśmy, konsultując się, dodając coś do pierwotnej wersji, by sprawdzić, jakby to brzmiało po zmodyfikowaniu, a Ruki co chwila rzucał nowymi propozycjami do nowych fragmentów. Praca nad utworem szła nam zadziwiająco gładko, choć nie trwała, wbrew pozorom, krótko, ale sprawiała nam naprawdę wiele przyjemności.
Po nieco ponad godzinie, zainteresowaliśmy się losem naszych kochanych gitar. W tym celu, Yutaka wybrał numer do Uruhy- on zawsze odbierał, poza tym, wiedzieliśmy, że gitarzyści będą na pewno razem leczyć kaca, gdyż, jak to wyjaśnił Ruki, nie chciało mu się płacić aż tyle za podróż przez pół miasta, by odwieźć Aoia, który przecież miałby później problem z dojazdem, z racji, że jego samochód wciąż tkwił przed studio. Wylądował on więc u Uru.
Telefon odebrał zaspany Aoi, pytając, co jest grane. Na zimne słowa Kaia, że próba trwa już ponad siedemdziesiąt minut, oświadczył jedynie, że w tym momencie to on umiera i nie jest zainteresowany.
Ruki, uśmiechając się lekko, zaproponował, że odwiedzi ich i wyciągnie. Nie czekając na naszą zgodę, kaszląc cicho, wybiegł z sali. Przez ciszę, jaka zapadła między mną a Kaiem, przebijały się jedynie cichnące odgłosy kroków po schodach.
Po kilkunastu minutach, uśmiechając się nad wyraz mściwo, wokalista wprowadził dwóch ledwie żywych gitarzystów. Machnął niedbale ręką w ich kierunku.
-Za kilka minut powinni być jak nowi- powiedział.- Dajcie mi tylko wolną rękę.- Znów nie pozwolił nam dojść do słowa, zaczynając krzątać się po całym studio. Przyniósł opakowanie tabletek i colę do popicia, podał im to pięknie przyszykowane, to jest, listek tabletek i dwie zapełnione szklanki.
W międzyczasie wstawił wodę na kawę, wcześniej pytając wszystkich o chęć na nią. Ja na kawę oczywiście zawsze chętny, Kai rzadko kiedy się wzbraniał, Aoi i Uru niewiele mieli do powiedzenia, a Ruki sam w sobie nałogowo pił kawę.
Gdy woda zagotowała się, Takanori odczekał chwilę i wlał gorącą wodę do pięciu kubków. Cudowny aromat rozszedł się po całym pomieszczeniu, ożywiając nas wszystkich.
Po chwili wszyscy siedzieliśmy, trzymając w dłoniach kubki z aromatycznym brązowym płynem, który spokojnie zaczęliśmy pić.
Kilka minut później, kiedy kofeina i leki zaczęły działać, mogliśmy w końcu wziąć się do pracy.
Pokazaliśmy chłopakom kawałek naszego „solo”. Mimo iż nadal byli z lekka nieprzytomni, powiedzieli, że jest to zdecydowanie dobry materiał. Podbudowani, zaczęliśmy ćwiczyć, najpierw spokojniejsze piosenki, by nasze, skacowane jeszcze głowy, nie cierpiały katuszy. Nie tyle, że nasz muzyka była aż tak zła- po prostu była głośna.
Na próbie zeszło nam nawet nie półtorej godziny- Kai był litościwy, bo sam także cierpiał, poza tym, Ruki poinformował nas, że teraz musi iść do lekarza. Szybko porwał swoją skórzana kurtkę, zarzucając ją na ramiona podczas, jakże efektownego, wybiegnięcia z trzaśnięciem drzwiami. Oczywiście pożegnał się z nami.
Obserwowaliśmy go, jak zbiega po schodach na dworze i podchodzi do samochodu, wyjmując z przepastnej torby kluczyki. Szybko wsiadł do auta i zniknął nam z oczu.
Nie mieliśmy zbyt wiele do powiedzenia w kwestii wokalu, jednak nic nie stało na przeszkodzie, byśmy jeszcze chwilę poćwiczyli instrumentale. W sumie, na przeszkodzie stała jedna, acz bardzo ważna kwestia- nasz kac. Zgodnie stwierdziliśmy, że nie ma sensu już dłużej tu tkwić. Szybko złożyliśmy cały sprzęt, pracując w milczeniu; każdy z nas marzył jedynie o odpoczynku. Dość szybko wybyliśmy z sali. Uruha został odwieziony przez Aoia, choć nie zdziwiłoby mnie, gdyby ponownie razem „leczyli kaca”. Nasz lider wybiegł z budynku, mamrocząc coś pod nosem o ważnej rozmowie telefonicznej…zostałem sam ze sobą. Znowu. Niewiele myśląc, zgarnąłem wszystkie swoje rzeczy i szybko wsiadłem do samochodu. Chciałem jedynie wrócić do domu.
***
Z westchnieniem ulgi otworzyłem drzwi do mieszkania. Wchodząc, rzuciłem kluczami gdzieś w okolice stolika…chyba. Odwiesiłem kurtkę i zacząłem się po prostu rozbierać.
Po chwili stałem już w łazience, dokładniej- pod prysznicem, wanną wzgardziłem. Letnie strumienie wody spływały po moim ciele, rozluźniając wszelkie napięte mięśnie. Zrelaksowałem się podczas tej szybkiej kąpieli. Dokładnie wytarłem całe ciało i narzuciłem na siebie prowizoryczną piżamę w postaci bokserek. Szybko znalazłem się w łóżku, chcąc po prostu zasnąć. Nie walczyłem nawet ze zmęczeniem, po prostu zasnąłem.
***
Obudziło mnie delikatne potrząsanie za ramię. Wciąż lekko zaspany, uniosłem głowę, by zobaczyć osobę, która wyrwała mnie z mojego pięknego snu.
Moje brwi zawędrowały w górę, kiedy zobaczyłem Rukiego. Stał, lekko skulony, patrząc na mnie ciemnymi oczyma spod blond grzywki.
-Hm…Mogę spać u ciebie?- zapytał niepewnie. Rozczulił mnie, mówiąc krótko, więc jedyne, co zrobiłem, to odchylenie kołdry w zapraszającym geście. Takanori skwapliwie skorzystał z zaproszenia, ładując się pod moją wygrzaną kołdrę.
Nie musiałem pytać go, jak tu się znalazł, jakim cudem wszedł do środka- sam dawno temu dałem mu klucze.
Niewiele myśląc, objąłem go ramieniem, przyciągając do siebie. Wtulił się we mnie delikatnie, wyraźnie się rozluźniając. Oparł swoją głowę o mój bark, wzdychając cicho.
-Dziękuję- szepnął w pewnym momencie.- Dobranoc- dodał chwilę później.
Przymknąłem oczy, napawając się jego bliskością. Wsłuchiwałem się w jego oddech i pozwoliłem sobie na sen, dopiero kiedy jego oddech stał się powolny i unormowany.
Odpłynęliśmy wszyscy, we trójkę. Ja, Ruki i Morfeusz.

poniedziałek, 17 czerwca 2013

Learn to smile more naturally [2/?]

Cały dzień spędziliśmy na dopracowywaniu dwóch utworów i powtarzaniu kilku innych, nawet jednego z tych najstarszych. Nigdy nie wiedzieliśmy, z jaką setlistą może wyskoczyć nasz menager. On jako jedyny chyba był tego świadomy, co raczej było normalne w takim przypadku.
Każde kolejne minuty wydawały się niemiłosiernie dłużyć, ale Kai był bezwzględny, jeżeli chodziło o czas prób. Za każdym razem targał nami przez jak największą liczbę godzin, byle tylko być upewnionym, że umiemy kolejne chwyty, wiemy dokładnie jak w jakim miejscu grać i czy pamiętamy, jak brzmiało kilka naszych poprzednich utworów. Właśnie dlatego, to jego wybraliśmy na lidera. Potrzebowaliśmy kogoś zorganizowanego, zdecydowanego i zaradnego- wypadło na Kaia. Wcale nie narzekamy, nigdy nie narzekaliśmy, wręcz przeciwnie, choć czasem, po, powiedzmy, sześciu godzinach prób, odpadały nam już palce, a Ruki skrzeczał jak wydymana żaba. Mimo wszystko, za takiego lidera każdy zespół mógłby się dać pociąć.
-Akira, nie miałbym nic przeciwko, gdybyś raczył skupić się jeszcze przez dziesięć minut- usłyszałem chłodny głos Tanabe, kiedy tylko się pomyliłem.
-Ale lider-sama, jestem głodny!- wykrzyknąłem. –A każdy doskonale wie, że głodny Reita, to nie myślący Reita- burknąłem, mimo wszystko biorąc się w garść. Zagraliśmy jeszcze raz trudniejsze miejsca, gdzie mieliśmy problem z rytmem… Tak, Ruki, to twoja wina. Niepotrzebnie wymyślasz takie trudne do zagrania rzeczy. 
Do końca mieliśmy zdecydowanie bliżej, niż dalej, więc pozostało jedynie wyczekiwać tych upragnionych słów…
-Dobra, jesteście wolni- powiedział Kai, a ja aż miałem ochotę rzucić się na niego i wycałować. Oczywiście, powstrzymałem się. Rozejrzałem się dookoła ze zniecierpliwieniem.
-Także tego, idziemy teraz jeść, prawda?- rzuciłem z nadzieją. Nie jadłem śniadania, teraz była pora prawie kolacji, a mój żołądek żalił się, że jest pusty. Kiedy otrzymałem odpowiedź twierdzącą, uśmiechnąłem się szeroko, odkładając delikatnie mój bas. Zaczęliśmy wprawnie składać sprzęt, a przynajmniej, robić jako taki porządek. Kilka minut później skończyliśmy, co chwila popędzani moimi naglącymi słowami. Niemal wybiegłem ze studia, czując powiew wolności…do końca dnia.
Uruha zaśmiał się, widząc moje zniecierpliwienie. Również i na twarzach reszty pojawiły się uśmiechy. Tsa…
Po jakimś czasie znaleźliśmy się w barze przy studio, gdzie zazwyczaj chodziliśmy wypić, zjeść, czy po prostu odpocząć po całym dniu prób. Szefostwo i obsługa znali nas dość dobrze, w końcu, nierzadko się tam zjawialiśmy.
Usiedliśmy w naszym ukochanym kąciku, gdzie, jak zwykle, nie było nikogo. Posiedzieliśmy chwilę, rozmawiając, dopóki nie podeszła do nas jedna z kelnerek- Tsuki. Z uśmiechem zapytała, na co mamy dziś ochotę, więc zamówiliśmy pizzę i piwo, mając w planach wypić trochę więcej. Po chwili inna dziewczyna przyniosła nam alkohol, więc rozsiedliśmy się wygodnie, w tym samym momencie sięgając po szklanki. Każdy z nas upił trochę; kilka łyków później wróciliśmy do rozmowy. To zadziwiające, że po tylu latach znajomości, kiedy widzieliśmy się tak często i spędzaliśmy ze sobą tyle czasu, nadal potrafiliśmy bez problemu znaleźć nowe tematy do rozmów i nie nudziliśmy się w swoim towarzystwie. Byliśmy naprawdę zgrani i zdecydowanie mieliśmy wspólny język. Rozmowa zawsze sprawiała nam wiele uciechy, jak i przyjemności. Czy to ten cięty język Rukiego, niewybredne żarty Uru, dojrzałe, acz powalające na ziemię teksty Aoia, te żegnające spór słowa Kaia… Słowem- pasowaliśmy do siebie idealnie, wręcz uzupełnialiśmy się.
Po jakimś czasie i pizza znalazła się na stole, powitana moim entuzjastycznym okrzykiem. Wszyscy rzuciliśmy się na, jeszcze gorące, ciasto pokryte serem i dodatkami jak jakieś wygłodniałe zwierzęta. Pochłanialiśmy polane sosem kawałki, ciesząc się z każdego kęsa. Najwyraźniej nie tylko ja byłem tak głodny. Szybko skończyliśmy jeść, syci i szczęśliwi. Zamawialiśmy i kolejne piwa. Jedynie Ruki nie pił, mówiąc, że „ktoś się nami musi zająć”. Piliśmy bez umiaru, nie zwracając na nic uwagi, a tym bardziej na blondynka, który z każdą kolejną porcją wlewanego przez nas alkoholu, wydawał się być coraz poważniejszy. A może to po prostu przez procenty, które uderzały nam do głowy, kiedy Takanori nadal był trzeźwy?
Słabo pamiętałem resztę wieczoru, jedynie jak przez mgłę rejestrując, że Ruki dzwoni po taksówkę. Kiedy ta przyjechała, władował nas wszystkich po kolei, z zamiarem oddelegowania do domów. Taksówkarz na początku marudził, ale kiedy blondyn powiedział coś o dopłacie, zamilknął, cierpliwie czekając. Takanori zanosił nas wszystkich do domu, błyskawicznie rozbierał i szykował tabletki oraz wodę na kaca. Sam powiedział, żebyśmy trzymali je na wierzchu, żeby w takich właśnie sytuacjach nie musiał przetrzepywać połowy szuflad; teraz z tego korzystał.
Wydawało mi się, że mnie, jako ostatniego i chyba najbardziej pijanego, zabrał do mojego domu. Na koniec, zapłacił taksówkarzowi, jednak ten nie przyjął dodatkowych pieniędzy, tych za cierpliwość. Miły człowiek.
Pamiętałem, że byłem kładziony do łóżka i rozbierany. Również i cichy kaszel wraz z szelestem opakowań z lekami, które Ruki pozostawił na stoliku obok mnie, został przeze mnie zarejestrowany. Chwilę później, zasnąłem.
***
Obudziłem się rano, kiedy promienie słońca uporczywie przeciskały się przez zasłonki, by natarczywie świecić mi w twarz. Zakląłem cicho, łapiąc się za głowę, którą niemal mi rozsadziło od samego bycia przytomnym. Po wczorajszym wieczorze, zakrapianym alkoholem, nie zdziwiłem się, że boli. Zerknąłem w bok, w duchu dziękując Rukiemu za leki i wodę. Mój zbawca.
Chciałem się podnieść, lecz przeszkodził mi w tym ciężar na udzie. Spojrzałem w dół i uniosłem brwi ze zdziwienia, widząc blond czuprynę. Pogładziłem miękkie kosmyki, marszcząc lekko czoło. Pewnie był już tak padnięty, że nie miał sił, by pójść gdziekolwiek indziej, nawet na kanapę, a tym bardziej wrócić do siebie. I tak bym go nie puścił, gdyby nie fakt, że nie byłem przytomny.
Bardziej zdziwiła mnie pozycja, w której zasnął- z głową opartą policzkiem na moim udzie i dłonią spoczywającą na moim brzuchu. Jasna grzywka opadała na jego piękną twarz, a słońce rozświetlało lekko zarumienione policzki, podkreślając, przy okazji, delikatne, malinowe, nieco uchylone, wargi.
Uśmiechnąłem się pod nosem, poprawiając pozycję tak, by nie obudzić go ze snu. Przesunąłem grzywkę z jego twarzy, by nie łaskotała go w policzki czy nos, nadal robiąc to tak delikatnie, żeby tylko go nie rozbudzić.
Jakby wbrew moim staraniom, jego powieki zadrżały, jakby wybudzał się ze snu, i uniosły się, ukazując piękne, ciemne tęczówki. Lekko zamglone spojrzenie, jak gdyby Ruki przebywał jeszcze jedną nogą we snie, sprawiało, że w moim brzuchu szalały motylki.
Choć równie dobrze, mogłem być, po prostu, głodny. Parsknąłem cicho, choć nawet taka czynność sprawiała, że niemal rozsadzało mi głowę.
- Dzień dobry- wychrypiałem, czując suchość w gardle. Skinął mi głową, uśmiechając się cicho.
- Dzień dobry- odparł, podnosząc się do siadu. Skrzywił się lekko, jakby zesztywniały mu mięśnie. Nie zdziwił bym się, w takiej pozycji, już po kilku minutach, odpadłyby mi plecy i nogi, a on spędził tak… szybkie zerknięcie za zegarek… z sześć godzin, o ile zasnął o zbliżonej do mojej, porze.
- Jadłeś już coś?- zapytał po chwili i zerknął na stolik, na stojącą tam, wraz z lekami, wodę.
- Lepiej nie bierz leków na pusty żołądek- mruknął i przeciągnął się jak kot.
- Zrobię ci gorącej herbaty, jakąś kanapkę i dopiero wtedy dam ci te tabletki- powiedział, po czym  uśmiechnął się mściwo, kiedy zobaczył moją zbolałą minę. Każda chwila była dla mnie katorgą, a na samą myśl o jedzeniu, było mi niedobrze. Jednak, miał rację, lepiej się poczuję, kiedy napełnię żołądek. 
- Więc leż i czekaj, ja zrobię nam jedzenie- powiedział, podnosząc się z gracją. Chciałem zaprotestować, choć wyszło mi to dość niemrawo, na dodatek zaraz mi przerwał, kładąc palec na ustach.
- Nie marudź, muszę rozruszać te mięśnie, bo nie będę się mógł do końca tygodnia ruszać- fuknął. Brzmiało to jak wyznanie kochanka po długim, ostrym i namiętnym seksie. Blondynek pomyślał chyba o tym samym, bo jego blade zazwyczaj policzki, zaróżowiły się delikatnie. Przymrużył lekko oczy i, zerkając na mnie przelotnie, przeniósł się do innego pomieszczenia. Już kilka chwil później można było usłyszeć jego krzątanie się po kuchni. Dźwięk stawianego na kuchence czajnika, otwierane szafki… To przyjemne uczucie, kiedy uświadamiasz sobie, że ktoś się tobą zajmuje.
Kilka minut później, uśmiechnięty chłopak wszedł do pokoju, trzymając w rękach tacę, na której znajdował się talerz z kilkoma kanapkami, gorąca, świeżo zaparzona herbata i dwie filiżanki aromatycznej kawy. Kiedy tylko poczułem zapach jedzenia, zgłodniałem. Dobrze, że wczoraj kupiłem najważniejsze produkty, inaczej musiałbym iść po zakupy.
Blondyn usiadł, stawiając obok nas tacę i podał mi kubek z herbatą, samemu sięgając po kawę. Upił łyk płynu, przymykając przy tym oczy.
Dość szybko zjadłem posiłek oraz wypiłem herbatę, byle by tylko móc wziąć leki. Połknąłem kilka tabletek, popijając je wodą. Opadłem na poduszki, mogąc spokojnie czekać na to, aż medykamenty zaczną działać.
Ból głowy powoli zaczął odchodzić, a mdłości już dawno pozbyłem się, napełniając żołądek. Całkowitego szczęścia zaznałem, kiedy wypiłem idealnie zaparzoną kawę. Pokrzepiony, wstałem, by powitać nowe przedpołudnie. Zacząłem kręcić się po sypialni, szykując nowe ciuchy i ręczniki dla siebie i Rukiego. Oczywistym było, że obaj będziemy musieli wykąpać się po wczorajszym dniu. W szczególności ja; doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, jak śmierdzę.
Uśmiechnąłem się do blondyna, który nadal spożywał posiłek.
- Jedz spokojnie, ja tylko się porządnie wykąpię, a po mnie ty. Niedługo wrócę- powiedziałem i zabrałem ze sobą ubrania wraz ze świeżymi ręcznikami. 
***
Szybko napuściłem wody do wanny i wszedłem do niej z cichym westchnieniem. Dotąd, spięte mięśnie, rozluźniły się, pod wpływem ciepłej wody, a ból głowy już całkowicie odszedł w niepamięć.
Mimo smrodu alkoholu, który wciąż ze mnie parował, czułem na sobie delikatny, pobudzający zapach Rukiego. Obaj doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, jak bardzo nas do siebie ciągnęło; wydaje mi się, że każdy to widział.
Niewiele myśląc, powiodłem błędnym spojrzeniem po łazience, rękę zsuwając w dolne partie swojego ciała. Czułem elektryzujące ciepło, które ogarniało powoli całe moje ciało. Przed oczyma miałem wizje zgrabnego ciała wyginającego się w ekstazie pod wpływem moich pieszczot. Widziałem dokładnie każdy szczegół naszego zbliżenia, a mój oddech z każdą chwilą przyspieszał.
Przygryzałem delikatnie wargi tak, jak wyobrażałem sobie, że mój kochanek to robi. Po kilku chwilach, uspokoiłem się, brudząc swoją dłoń. Szybko dokończyłem się kąpać oraz umyłem włosy, by i Ruki mógł się odświeżyć.
Wycierałem właśnie swoje ciało, kiedy Takanori zapukał do drzwi.
- Kai dzwonił. Dzisiaj próba zaczyna się o 16, będzie trwała do oporu. Mam nadzieję, że każdy z was wyleczył kaca, bo nie mam zamiaru pracować z czterema trupami- niemal widziałem, jak przewraca oczyma, kiedy to mówił.
- Wiesz, akurat ja czuję się zdecydowanie lepiej. To dzięki tobie, kruszynko- powiedziałem, uśmiechając się pod nosem.
- Przepraszam, jaka kruszynko?
- Kotku? Skarbie? Kochanie?
- Nie przeginaj- usłyszałem jedynie to ciche prychnięcie i oddalające się kroki. Zaśmiałem się i dokończyłem wszelkie czynności związane z higieną, by móc pozwolić uczynić to samo Rukiemu.
Szybko się ubrałem, przeczesałem, wilgotne jeszcze, włosy i wyszedłem z łazienki, informując blondyna, że już może wejść.
Ten uczynił to dość szybko; nie musiał pytać, gdzie są ręczniki, już nieraz bywał u mnie i brał kąpiel.
Po niecałych dwudziestu minutach wyszedł ,odświeżony i lekko zaróżowiony od ciepłej wody, co czyniło go jeszcze bardziej atrakcyjnym dla mnie, zważając na to, że miał niewystylizowane włosy, które uroczo opadały mu na oczy.
Szybko ubrał się w swoje rzeczy, krzywiąc się lekko. Zerknął szybko na zegarek, kalkulując zapewne.

- Jadę do domu się przebrać. Mam nadzieję, że sam dotrzesz- powiedział, uśmiechając się do mnie lekko. Dopił pozostawioną kawę i szybko wybiegł z mojego mieszkania, zostawiając mnie samego, ze swoimi myślami i niemal dwiema godzinami wolnego czasu…


wtorek, 4 czerwca 2013

Learn to smile more naturally... [1/?]

To był zwykły poniedziałek. Zwykły dzień, tak znienawidzony przez ludzi.
Rozpoczynający się tydzień pełen ciężkiej pracy, nauki, prób, czy też zwykłej, jakże męczącej egzystencji...

Już od rana siedzieliśmy w sali, w końcu niedługo mieliśmy wydać nowy krążek i zaczęliśmy planować trasę...
Tak, Gazetto, które, ze zwykłej zabawy, przerodziło się w dorobek życia każdego z nas, kwitło. Dla każdego utworu poświęcaliśmy jak najwięcej czasu, pieściliśmy każdą najmniejszą nutkę, chcąc tworzyć dla innych. 
Już nieraz dostawaliśmy listy od fanów, a w nich podziękowania za siłę, którą im daliśmy. 
Dlatego, nigdy nie robiliśmy muzyki ot tak, ponieważ to nasza praca. Tworzyliśmy kolejne piosenki z myślą o ludziach, którzy nas potrzebowali. Skoro pokładali w nas tyle wiary, trwali przy nas, zobowiązywało to do jak największych starań.
Każdy nas czuł chyba tę odpowiedzialność, choć nie mówiliśmy o tym.
Zwłaszcza ty, co widać było nieraz w twoich zmęczonych, a jednak szczęśliwych, oczach. Pisanie tekstów miałeś we krwi, każdy z nas musiał to przyznać. 
Pamiętam, jak przy pierwszych próbach napisania jakiejkolwiek piosenki, przyniosłeś dwa grube zeszyty zapełnione tekstami. Wszelakimi tekstami- szkicami, ukończonymi, swobodnymi zdaniami, które miały być zalążkiem głębszych myśli... pamiętam, w jakie zdumienie wprawiło nas to, że stworzyłeś tego tak wiele. Dzięki temu nasza praca posunęła się zdecydowanie szybciej. Okazało się, że do niektórych piosenek mieliśmy już praktycznie gotową linię melodyczną. To po prostu magia naszej muzyki.

Z moich cichych wspomnień wyrwałeś mnie właśnie ty- lekko dotykając mojego ramienia. Chwilę później trzymałem w dłoniach kubek pełen aromatycznego, ciemnego płynu.
Było naprawdę wcześnie, nie dosypialiśmy. Wszyscy wyglądaliśmy, jakby sama Pani Śmierć odwiedziła nas wraz ze swoją kosą. Wydaje mi się, że to z tobą było najgorzej...
Strasznie schudłeś, wręcz niknąłeś z każdą chwilą. Ciemne worki pod oczyma ukazywały twoje zmęczenie i ten dziwny smutek w twoich tęczówkach. Martwiłeś mnie. Martwiłeś nas wszystkich, choć każdą próbę rozpoczęcia tego tematu zbywałeś, pokazując nam kolejne teksty, nuty, mówiąc o swoich pomysłach na nowe utwory.

Często kaszlałeś, tłumacząc się tym, że za dużo ostatnio ćwiczysz. Łykałeś wszelakie medykamenty, co, podobno, działało.
Mimo wszystko, jakby nie bacząc na ataki kaszlu, zmęczenie, brak apetytu, czy te przerażające wory pod oczyma, ty wydawałeś się być najszczęśliwszy z naszej piątki. Jak zwykle, byłeś naszym małym silniczkiem, napędem całego Gazetto. Rozładowywałeś napięcie, nawet nie wiem, w jaki sposób. Wpływałeś na nas wszystkich kojąco, rozweselałeś nas, dawałeś siłę do dalszego tworzenia sztuki.
Za to właśnie cię kochałem, Takanori. Za tę twoją empatię, delikatność; że byłeś tak kochaną istotą.
Ciężko było mi to wyznać. Nieraz, kiedy wspominałem moment, w którym wyznawałem ci moje uczucie, uśmiechałem się szeroko, sam do siebie. Zawsze wtedy pytałeś, co powoduje ten szczęśliwy grymas na mojej twarzy.
Obejmowałem cię wtedy lekko, nie chcąc cię zranić, czy spłoszyć.

Bardzo często zachowywałeś się jak kot. Delikatny, majestatyczny, wredny, tajemniczy, kruchy, choć jednocześnie pełen sił. Sprawiałeś wrażenie nieoswojonej istoty, którą należało powoli poznawać. Nie, nie tylko sprawiałeś takowe wrażenie; ty po prostu taki byłeś.

I znowu. Znów ten głupawy uśmiech. Nie potrafiłem się nie cieszyć, skoro miałem obok siebie tak wspaniałą osobę.
Reszta zespołu, nasi najbliżsi przyjaciele, była jak najbardziej za nami, choć dziwili się, że obaj jesteśmy biseksualni. W pełni to zaakceptowali, ciesząc się naszym szczęściem, nieraz nawet pomagając nam swoją zabawą w swatki.
Otaczali mnie sami wyjątkowi ludzie, jedyni, na których zawsze mogłem polegać.
Nikt nie potrafi pojąć, ile wart jest prawdziwy przyjaciel, kiedy nie ma nikogo w najcięższych chwilach twojego życia. Ja zyskałem nie jednego, a aż czterech prawdziwych przyjaciół, w tym i ciebie- choć doskonale zdawałem sobie sprawę, że od zawsze byłeś dla mnie i kimś więcej.

***
-Przestań marzyć, Akira- usłyszałem w pewnym momencie, rejestrując, że mój kubek od dawna jest pusty, a reszta zespołu czeka na mnie, by rozpocząć proces tworzenia. Uśmiechnąłem się do lidera przepraszająco i odstawiłem naczynie na stolik. I tak niedługo trzeba będzie tam uprzątnąć.
Podniosłem się z wygodnego fotela i przeciągnąłem mocno, aż chrupnęły mi wszystkie kości. Chwyciłem w dłoń mój ukochany bas, ustawiając się w odpowiednim miejscu. Czekałem na znak od Uruhy, by w odpowiednim momencie dołączyć się ze swoją linią melodyczną.
Nasza muzyka była magiczna. Dźwięki dwóch gitar, wydobywające się dzięki wyćwiczonym palcom Uruhy i Aoia, delikatnie wystukiwany rytm przez perkusję, ciche tony mojego basu i wspaniały głos Rukiego z dodatkiem pięknych słów, po prostu, łącząca nas muzyka. To była po prostu kwintesencja the GazettE. Każdy z nas dopełniał drugiego idealnie wręcz. Nie mieliśmy problemów z komunikacją, nawet rzadko kiedy kłóciliśmy się, tak prawdziwie. Bez któregokolwiek członka naszej małej rodziny, zespół rozpadł by się  jak domek z kart przy silniejszym dmuchnięciu.

Mimo, że dopiero co zaczynaliśmy pracę nad utworem, już można było wyczuć tę magię. Przynajmniej ja nie miałem z tym problemu, chyba, że byłem jedyną osobą, która potrafiła coś takiego wyczuć, jako jedyny myślałem o naszej twórczości w ten sposób.
Chwilę później skończyliśmy, zadowoleni z efektów naszej pracy. Każdy z nas naniósł kilka poprawek, by dopieścić kolejne małe dzieło. Przegraliśmy całą piosenkę kilkanaście razy, by wsłuchać się w jej ogólny sens, zrozumieć, jak powinna brzmieć. Później, graliśmy po kilka taktów, łącząc frazy ze sobą, po naniesionych poprawkach, czy upiększeniach. Była to żmudna, niewdzięczna, choć naprawdę przyjemna robota. Przyjemnie tworzy się muzykę wraz z ludźmi, którzy chcą przekazać światu to samo. Kiedy rozumiecie się doskonale, pomagacie sobie, a nie wytykacie błędy. Kiedy po prostu dogadujecie się, czerpiąc radość z obcowania ze sztuką.
Siedzieliśmy teraz w ciasnym ustawieniu, mającym chyba przypominać krąg. Każdy z nas siedział wygodnie, trzymając przy sobie nuty.
W pewnym momencie, podniosłeś się z podłogi, na której usiadłeś, chyba z przyzwyczajenia. Przeprosiłeś nas, wymykając się cicho z sali. Już po chwili można było usłyszeć twój cichy kaszel, stłumiony przez grube, drewniane drzwi. Dosłownie po kilku minutach wróciłeś, kropiąc nas wodą, która ostała na twoich dłoniach. Uśmiechałeś się do nas delikatnie, z resztą, jak zawsze. Słabe promienie słońca oświetliły twoją twarz, ukazując nam wyraźnie twoje zapadnięte policzki i mocno podkrążone oczy. Za każdym razem, wierzyliśmy ci, kiedy tłumaczyłeś nam, że to jedynie przez stres i ciężką pracę, że wystarczy, że skończymy trasę i tworzenie kolejnego krążka, a ty wyjedziesz do swojej rodziny, z którą, podobnież, już się pogodziłeś. Nakarmią cię tam, zdecydowanie przytyjesz i na dodatek odetchniesz świeżym, nie miastowym powietrzem. Wręcz idealnie.

Sam miałem trochę inne plany na zakończenie trasy koncertowej. Chciałem gdzieś wyjechać, tylko z tobą. Móc mieć cię tylko dla siebie, choć przez kilka dni. To smutne, kiedy nie mogę zwyczajnie cię przytulić, okazać ci w jakikolwiek sposób czułości.
„Fanki zawiodłyby się”- To nam za każdym razem powtarzał menager, jedynie powielając słowa z góry, od naszej kochanej szefowej. Nie mieliśmy wiele do gadania, gdyby nie ci ludzie, nie moglibyśmy na tak szeroką skalę ukazywać swojej muzyki. Szczerze mówiąc, zawsze wydawało nam się, że dostaliśmy zbyt wiele, jak na początek. Okazało się później, że nie dostaliśmy praktycznie niczego; że sami zapracowaliśmy na swój sukces, jedynie trochę popychani przez wytwórnię.
Mogliśmy być naprawdę dumni z każdego sukcesu, z samego faktu istnienia naszego zespołu.

W końcu, tak bardzo cieszyło nas obcowanie z muzyką, na dodatek w towarzystwie tak wspaniałych osób. Każda chwila spędzona na doskonaleniu the GazettE była dla nas cenna. Ale i tak największym skarbem byli nasi fani.

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Learn to smile more naturally...

Zastanawiało was kiedyś, jak niewiele potrzeba, by na zawsze pożegnać się z ukochaną osobą?
Nie chodzi tu o rozstanie, czy nawet wyjazd. Mowa jest o końcu, który zawsze czeka na człowieka pod postacią kroczowłosej kobiety z kosą...

Do śmierci, tak naprawdę, nigdy nie prowadzi długa droga. Przecież jest tyle sposobów, by zakończyć swoją historię.
Samobójstwo, wypadek, morderstwo... i choroba. Coś, co zabija nas, najczęściej, najwolniej, w najokrutniejszy sposób. Czasem nawet niezauważalnie nas osłabia, by zaatakować w najszczęśliwszych chwilach życia. By popsuć wszystko. I zniszczyć wiele osób, nie tylko tę, która ulega jej wpływowi.
Przecież, po śmierci, zazwyczaj każdego człowieka opłakują bliscy, rodzina, przyjaciele. Także wierni fani, jeżeli chodzi o gwiazdę. Uczniowie, kiedy jest mowa o nauczycielu.

Choroba jest chyba najgorszym, co może doprowadzić do końca.

Chcecie poznać pewną historię?